Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku na całym świecie bardzo popularne były takie zespoły jak Aerosmith, Scorpions, Kiss, Guns N' Roses, Mr. Big, Cinderella, Mötley Crüe i setki im podobnych. Ich twórczość „zahaczała” o glam metal, hard rock, pop-rock, heavy metal, arena rock oraz album rock. U nas jednak w tym czasie takie granie miało jednak bardzo mało wykonawców, a jednym z najciekawszych jest właśnie Syndia. Niedziwne więc, że ten zespół określa się jako „najlepszy polski AOR”, co jest odniesieniem do angielskiego terminu „adult-oriented rock”.
Wystartowanie
W 1987 roku mało kto jeszcze wierzył, że w Polsce upadnie komuna. Toteż ciągle panowała w kraju cenzura i bardzo ciężki był dostęp do nagrań zagranicznych wykonawców oraz profesjonalnych instrumentów. W tym właśnie czasie sześciu młodych warszawiaków postanowiło założyć Syndię, w składzie: Zbyszek „Zybi” Kondratowicz (wokal), Piotr Urbanek (bas), Piotr „Dziki” Chancewicz (gitara), Zenon Siemierzewicz (gitara), Maciej "Ponton" Sosnowski (perkusja) oraz Tomasz Jackowiak (keyboard). Oni to też razem zagrali najwięcej koncertów pod szyldem Syndia, zyskując zauważalną popularność. Ten okres wspólnego muzykowania był zaś odpowiednim poligonem doświadczalnym do stworzenia jedynego długograja w historii zespołu. Nagrano go w 1989 roku, ale już w innym składzie. Ponadto trzeba było trochę poczekać na jego pojawienie w sprzedaży.
Opus magnum
Wydany w 1992 roku album „Syndia” niewątpliwe i dzisiaj słucha się znakomicie w przeciwieństwie do nagrań wielu innych naszych rock/metalowych bandów z tamtego okresu. Każdy bowiem z ośmiu umieszczonych na nim utworów brzmi „świeżo” i równie dobrze mógłby być nagrany teraz. Jednakże najbardziej o jego sile świadczy charyzma wokalna „Zybiego” Kondratowicza i bardzo wysokie umiejętności wykonawcze pozostałych muzyków.
Zważywszy na te wszystkie czynniki długograj Syndii jest bardzo równy i przebojowy. A przy tym zmusza też do głębszej refleksji dzięki takim songom jak „Każdy kiedyś robi błąd”, „Marriott” i „Nie jesteś wielkim”. A to powoduje, że jest to akt wielowymiarowy i osoby w klimacie często wracają do tych nagrań. Ponadto jest to też dobry przykład tego, iż rodzime zespoły potrafiły grać na światowym poziomie metalicznego rocka. Zresztą zmontowany przeze mnie blisko 52-minutowy film ze wszystkimi utworami Syndii z tego albumu oraz trzema teledyskami jest wymiernym tego potwierdzeniem. Poniżej można go wysłuchać, oglądając przy okazji wybrane zdjęcia i wizualizacje.
W nagraniu jedynego albumu Syndii oprócz liderów zespołu — wokalisty „Zybiego” Kondratowicza i basisty Piotra Urbanka brał również udział M. Gładysz (gitara), G. Skawiński (solówki) i R. Paczkowski (keyboard). Co ciekawe, bębny natomiast nagrano z automatu perkusyjnego firmy Simmons. Fanom długograja Syndii warto też polecić jego świetną recenzję opublikowaną na nieistniejącym już Hard Rock Service. Autor jej zresztą w bardzo trafny sposób porównał jego melancholijne momenty do klimatu utworów niemieckiego zespołu Kingdom Come. W podobnie pochwalnym stylu do albumu zespołu Syndia odniesiono się na międzynarodowym serwisu Last.fm, stwierdzając, iż „Charakteryzuje się unikatowym jak na polską scenę muzyczną mocnym, melodyjnym brzmieniem w charakterystycznym dla lat 80' stylu”. W sieci można też się spotkać z opiniami, że jego największe hity przypominają trochę takie bandy jak Fate czy Pretty Maids, a sam zespół brzmi bardziej „po europejsku” niż „po amerykańsku”.
Świetnie było i się zbyło
Niestety genialny album Syndii nie pomógł zespołowi osiągnąć odpowiedniej pozycji w rodzimym undergroundzie. Ta absurdalna sytuacja była poniekąd pochodną tego, że naówczas dużo bardziej popularny był u nas punk, hardcore czy black metal. Mimo tego goście z Syndii się nie poddawali i próbowali grać w różnych składach, ale bez wymiernych efektów. Co za tym idzie, nic nie wyszło z przymiarki do nagrania drugiego długograja. A przecież Syndia w pierwszej połowie lat 90-tych były jednym z najbardziej „wyględnych” zespołów metalowych w Polsce. Zresztą karierę zespołu próbował nawet ratować znany dziennikarz muzyczny — Marek Wiernik. Kiedy w programie TVP wyemitowano teledysk „Opuszczony”, a naówczas na pokazanie w tym top-kanale liczyły prawie wszystkie rodzime zespoły undergroundowe. Niestety te wszystkie starania na niewiele się to zdały i w 1995 roku „najlepszy polski AOR” zakończył ostatecznie swoją działalność.
Co dalej?
Po niefortunnym zejściu ze sceny zespołu Syndia jego instrumentaliści jednakże nie zakończyli swoich karier muzycznych. Co za tym idzie, szybko wzmocnili szeregi tak znanych bandów, jak Lady Pank, Perfect, Human, Ira czy Voo Voo. Owa tendencja nie dotyczyła niestety wokalisty Syndii, „Zybi” Kondratowicz ograniczył bowiem do minimum kontakt ze sceną i żyje z daleko od świateł fleszy.
Z czasem jednak „sprawiedliwości stało się zadość” i już od dobrych kilkunastu lat zespół Syndia jest uznawany za kultowy wśród fanów hard rocka i melodyjnego metalu. Co ważne ma to miejsce nie tylko w Polsce, ale też za granicą... i to nawet większym stopniu. Niedziwne więc, że wydane przez „Nagrania Polskie” cedeki, kasety i winyle Syndii osiągają zawrotne ceny na aukcjach internetowych. Jednakże od dawna jest to już deficytowy towar, a tym samym trzeba mieć nie lada farta, żeby zdobyć te ponad 30-letnie nośniki danych. Słuchaczom Syndii można również polecić fanpage zespołu, na którym można znaleźć jego unikatowe zdjęcia i youtube'owe nagrania. Szkoda tylko, że od prawie trzech lat nie jest on aktualizowany.
Największym smutkiem napawa zaś fakt, że nie ma raczej większych szans na reaktywację Syndii. O czym można był się dowiedzieć, choćby z Muzycznego Bloga Piotra K. Inna sprawa, że od opublikowania tego artykułu minęło ponad 14 lat. Może zatem członkowie Syndii postanowią choćby na chwilę wskrzesić swoją działalność? Tym bam bardziej, że tak uczyniło wiele znanych polskich zespołów z lat 80-tych i 90-tych.
Reasumując
Syndia jest sztandarowym przedstawicielem polskich zespołów „spod znaku Europe czy Danger Danger”. I choć nie było ich za dużo to jednak według zasady, że „nie liczy się ilość tylko jakość”, warto tu też wymienić takie nazwy jak: Lessdress, Fatum, Mama lub Porex. Ponadto tytułowe nazwanie Syndii „polskim Bon Jovi” jest tylko takim zabiegiem redakcyjnym, ponieważ zespól ten, posiadał własny niepodrabialny styl. A Wy po blisko trzech dekadach jak oceniacie jego spuściznę muzyczną?
Jest to wspomnienie życia Algimantasa Dailidė — nazistowskiego zbrodniarza wojennego pochodzenia litewskiego, który zmarł w 2015 roku — a na polskiej Wikipedii ciągle jest „ poszukiwanym nazistą ”. Zresztą Centrum Szymona Wiesenthala — jeszcze w 2016 roku — umieszczało Dailidė n a liście najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy nazistowskich... pomimo tego, że w internecie znajdowało się zdjęcie jego grobu . Sami przyznacie, że jest to sytuacja precedensowa, a dotyczy jednego z najbardziej znanych nazistów w krajach bałtyckich . Algimantas Mykolas Dailidė urodził się 12 marca 1921 w Kownie. Dorastał natomiast w Wilnie i podjął tam naukę w szkole leśnej, gdy Związek Radziecki zaanektował Litwę w 1940 roku. Zaraz potem wydalono go z tej szkoły po wyrażeniu sprzeciwu wobec Józefa Stalina i partii komunistycznej. Dailidė już wtedy był zadeklarowanym wyznawcą faszyzmu i kiedy naziści przejęli kontrolę nad Litwą w 1941 r., dołączył do tajnej litewskiej policji „ Saugumas ”, wykorzystywa
Polski black metal wykreował wiele wyrazistych postaci, jednakże Grzegorza Jurgielewicza znanego pod pseudonimami Anextiomarus i Karcharoth pod względem „niepowtarzalności” nie da się przyrównać z nikim na naszej scenie blackmetalowej. Wokalista, gitarzysta, basista, autor tekstów, wydawca zina i piewca ideologiczny. Dla jednych psychopata, dla drugich geniusz. Zważywszy na ten dysonans, niedziwne jest to, że postać Jurgielewicza wzbudza coraz większe zainteresowanie nie tylko wśród fanów pagan black metalu. Wspomnienie to będzie dotyczyć jak nie trudno odgadnąć najważniejszych faktów z jego życia — tych bardziej i mniej znanych opinii publicznej. Szybkie wybicie Jurgielewicz przyszedł na świat w dniu 31 maja 1976 roku we Wrocławiu. Fanem muzyki metalowej stał się bardzo wcześnie, a najbardziej ekscytowało go jej mroczne oblicze. Już jako kilkunastolatek dobrze grał na gitarze i basie „z automatu” stając się czynnym muzykiem. Jego pierwszym zespołem był deathmetalowy Emperor
W średniowiecznej Europie dogmat religijny stanowił prawo, nauka herezję, a wynalazki uważano za dzieło diabła. To doprowadziło, że przez dziesięć mrocznych wieków na naszym kontynencie królowały ciemnota i zabobon, co przyczyniło się do olbrzymiego opóźnienia rozwoju nauki i medycyny. Panujące wtedy zacofanie spowodowało idealny mikroklimat do rozpowszechnienia się w XIV wieku największej infekcji bakteryjnej w dziejach Europy. Chodzi tutaj o budzącą do tej pory przerażenie plagę dżumy. Początki epidemii na naszym kontynencie Dżuma nawiedziła Europę w październiku 1347 r., kiedy 12 statków z Morza Czarnego zacumowało w sycylijskim porcie Mesyna — jak się okazało, większość żeglarzy na pokładach statków nie żyła, a ci jeszcze żyjący byli poważnie chorzy i pokryci czarnymi wrzodami, które sączyły krew i ropę. Stąd też tę największą epidemię dżumy nazwaną później „czarną śmiercią”. Powszechnie się głosi, że w Europie nic nie wiedziano przedtem o dżumie, co jest nieprawdą, bo zanim „sta
Komentarze
Prześlij komentarz