Dead z Mayhem. Fakty, nie mity

Art ten poświęcony jest życiu Pera Ohlina, który dzięki swojej apokaliptycznej charyzmie uczynił Mayhem najważniejszym zespołem blackmetalowym na tym łez padole. Jego największą siłą była natomiast autentyczność przekazu, zarówno pod względem obłąkańczego wokalu, jak i „krwistego” performance'u na scenie. Co ważne, Dead był prekursorem takich „natchnionych” działań w muzyce blackmetalowej, gdyż czynił to na przełomie lat 80 i 90 XX wieku, kiedy to typowy metalowiec nosił co najwyżej dżinsową katanę z naszywkami kilku topowych zespołów. Niedziwne więc, że męczeńskie występy Deada z trupim corpsepaintem na wychudzonej twarzy u „pozerskiej” części widowni wzbudzały przerażenie. Natomiast u prawdziwych wyznawców czarnego metalu bezgraniczny zachwyt. Niezależnie czy ci „wybrańcy losu” mieli go okazje widzieć w Norwegii, Turcji lub w Niemczech. Jednakże w dzisiejszych czasach przedwcześnie zmarły Per Ohlin jest odbierany poniekąd jak taki „człowiek mem”, czyli bardziej jako bezosobowościowa ikona niż postać z krwi i kości. Ten tekst biograficzny ma zaś na zadaniu choć trochę zmienić ten stan rzeczy. Choćby dlatego, że Per Ohlin nie był tylko scenicznym indywiduum, ale miał tak samo swoje życie osobiste, pasje, rozterki, poczucie humoru czy potrzebę akceptacji. Jeśli jesteście zaś ciekawi, jak się to przedstawiało w realu, to zapraszam do nie nazbyt rozwlekłej czasowo lektury. 

Dzieciak z problemami 

Per Yngve Ohlin — znany lepiej jako Dead — był najstarszym ze swojego rodzeństwa, mając jeszcze siostrę Annę (rocznik 1971) oraz dwóch braci — Andersa (1974) i przyrodniego Daniela (1982). Natomiast wiekowo przeważał nad nimi od dwóch do 13 lat, gdyż urodził się 16 stycznia 1969 roku w mieście Västerhaninge, na którego przedmieściach zresztą dorastał. Per Ohlin miał dzięki temu dużo wspólnego ze stolicą Szwecji — Sztokholmem. Mieszkał bowiem zaledwie pół godziny jazdy pociągiem na południe od tej blisko milionowej metropolii. Jako ciekawostkę można podać, że w dniu narodzin Deada całą Szwecję nawiedziła wyjątkowo mroźna zima. Jej posępność natomiast bardzo dobrze współgrała z jego ciężkim życiem. Zresztą Pelle (bo tak go zdrobniale nazywano) miał pod górkę już w okresie niemowlęcym, kiedy zaczął cierpieć na bezdech senny. Odtąd nie mógł dobrze spać, a mama tak do około 9. roku życia ciągle budziła go z obawy, że umrze we śnie.

Ponadto Pera Ohlina już za dzieciaka trapiły również rozmaite problemy psychiczne i adaptacyjne, które w swojej specyfice występowania zahaczały o niezdiagnozowany w porę zespół Aspergera. Wynikało to z tego, iż od najmłodszych lat był nieprzewidywalny i przesadnie skupiał się na jednej czynności. Choćby wtedy gdy będąc członkiem organizacji Nature and Youth Sweden (Fältbiologerna), Pelle wdał się w ostrą scysję z siedzącą naprzeciw kobietą w pociągu. Punktem zapalnym całego konfliktu było natomiast jej futro w panterkę. Młodziutki Ohlin domagał się bowiem w coraz bardziej agresywny sposób odpowiedzi czy jest zrobione z żywych zwierząt. Kobieta jednak zarumieniła się i milczała, ów stan wprowadził go zaś w straszną wściekłość i tylko natychmiastowa interwencja rodziców ujarzmiła jakoś całą sytuację. 

Pelle często też wprowadzał gości w domu Ohlinów w konsternację niestosownymi wypowiedziami. A z powodu swojej „inności” regularnie obwiniany był o psoty innych dzieci — niejednokrotnie niesłusznie. Pera Ohlina w tym czasie spotykało zresztą dużo innych nieprzyjemności, przykładowo raz „przyszedł do domu jednego ze swoich najlepszych przyjaciół, żeby się pobawić, ale wrócił do domu niezwykle wcześnie”, gdyż jego matka powiedziała: „Cóż, Pelle, teraz musisz iść do domu, bo Frederick będzie miał urodziny”. Niby nie zrobiło to na nim większego wrażenia, ale były to tylko pozory, gdyż po powrocie przez długi czas układał w ciszy klocki Lego. Każdy tego typu incydent powodował zaś, że Pelle coraz bardziej zamykał się w sobie. A to stanowiło idealny „mikroklimat” do rozwoju targających jego umysłem chorób psychicznych

Pelle zawsze nosił zdjęcie siostry Anny przy sobie w portfelu. Rzadkie foto

Per Ohlin od czasów dzieciństwa wykazywał przy tym zainteresowanie wojną, a to było najbardziej widoczne w jego częstych rysunkach bombowców. No i „zawsze” interesował się horrorami, według zasady „im straszniej, tym lepiej”. Pelle zresztą już wtedy był bardzo konkretny w tym, co robił i kiedy brat z matką w okresie wakacji pojechali chwile wypocząć na wyspie Gotlandia, nie zastanawiając się długo, postanowił ozdobić połowę swojego pokoju pajęczynami, które kupił za kieszonkowe w firmie Butterick's. Niby nic wielkiego, ale gdy matka z bratem wrócili z wczasów, byli trochę zszokowani owym widokiem. Zresztą Anders Ohlin (który dzielił z nim ten pokój) w jednym z wywiadów tak się odniósł do całej sytuacji: - Moja mama powiedziała: „Co to, u licha, jest?”. A ja bałem się ciemności jak cholera i nie chciałem tam spać. 

Pelle wraz ze swoim młodszym bratem

Rozwód „starych” i śmierć kliniczna

Kiedy Pelle został nastolatkiem doszło do rozwodu jego rodziców — Anity Forsberg i Larsa Ohlina. Wtedy też rodzina jaką znał się rozpadła. Rozwód  ten był zresztą trudnym doświadczeniem dla całego rodzeństwa Ohlinów, jednakże Pelle jako nadwrażliwiec przeżył go najciężej. "Kiedy mieszkał z ojcem przez dwa miesiące, odmówił przeprowadzki do matki. Rodzice musieli go przywieźć, a on był wściekły. To samo stało się, gdy musiał wrócić. - Przychodził i odchodził jak kot. Wszystko było czarne albo białe" - wspominał swego czasu starszy z braci Anders Ohlin. Jesienią 1982 roku Pelle rozpoczął natomiast naukę w siódmej klasie w podstawówce Ribbyskolan w Västerhaninge. Wtedy trafił do nowej klasy, w której zupełnie nie akceptowano jegoż pasji i dziwactw. Najlepiej świadczy o tym fakt, iż była tam kilkuosobowa grupa chłopaków, która notorycznie prześladowała bezbronnego Ohlina, coraz bardziej go bijąc i wyśmiewając. Zresztą za ich sprawą przeżył bliski kontakt ze śmiercią, a to traumatyczne doświadczenie miało głęboki wpływ na dalsze losy przyszłego wokalisty Mayhem. 



Pelle został bowiem pobity przez członków tego szkolnego gangu tak mocno, że pękła mu śledziona. Następnie w stanie skrajnego wyczerpania wrócił do domu, gdzie po zwymiotowaniu położył się spać, żeby odpocząć i pewnie zasnąłby na dobre. Ale na całe szczęście w samą porę zauważyła bladego, nieprzytomnego Ohlina macocha — z zawodu pielęgniarka. Kiedy podeszła do niego okazało się, że nie miał pulsu i do czasu przyjazdu karetki robiła mu sztuczne oddychanie. Per Ohlin niedługo potem trafił do pobliskiego szpitala, gdzie przez moment doznał śmierci klinicznej, co spowodowało poważne obrażenia jego narządów wewnętrznych. W przyszłości urazy te spowodowały zaś u niego trwały dyskomfort fizyczny, objawiający się regularnymi krwotokami z nosa, a także trudnością z normalnym obudzeniem (tzw. wieczny sen). Po tym wypadku Per Ohlin na dobre zafascynował się śmiercią i umieraniem, co zaowocowało jego późniejszym pseudonimem, a poniższa wypowiedź wydatnie pokazuje, jak silnie to wydarzenie utkwiło mu w głowie:

Pewnego razu coś zabawnego mi się przydarzyło. Krwawiłem wewnętrznie, a powód choroby nie mógł być wykryty na radiografach. Krwawiłem, aż moje serce i żyły były puste — wtedy umarłem. Upadłem, i zobaczyłem wszystko w niebieskim kolorze. Zaćmiona wizja świata ukazała mi się w barwach niebiesko-szarych. Poczułem białą, gorącą energię otaczającą moje ciało... później pytałem się ludzi, którzy mieli podobne doświadczenia, i więcej wiedzy na ten temat. Dowiedziałem się, że byłem już na pierwszym „poziomie” wejścia do następnego świata. Ostatnim poziomem jest kolor biały, gdzie żaden śmiertelnik nie ma wstępu. Kiedy już tam wejdziesz, nie możesz wrócić na Ziemię. Tylko uczeni w tych sztukach są w stanie powrócić. Ja nie byłem, i umarłem, lecz wróciłem - Cytat znaleziony na forum serwisu Tawerna Gothic.

Co ciekawe, Per Ohlin nie chciał później przyznać się do tego, że „przeżył własną śmierć” z powodu pobicia przez silniejszych rówieśników. Dlatego też wymyślił dwie mniej obciachowe historyjki na ten temat, raz mówiąc, że poślizgnął się na kawałku lodu przed szkołą i przypadkiem uderzył łokciem w brzuch, a innym razem obwieszczając, iż zjadł trujące grzyby.

Stanie się metalem

Po tym straszliwym pobiciu zdecydowano, że Per Ohlin musi zmienić otoczenie, efektem czego w połowie semestru 1982/83 kontynuował naukę w mieście Tungelsta, leżącym trochę na południe od pod sztokholmskiego Västerhaninge. Tam trafił do bardziej przychylnej mu klasy i poznał grupę chłopaków, którzy podzielali jego fascynacje muzyczne. Na początku lat 80-tych Pelle zaczął bowiem coraz bardziej interesować się hard rockiem i heavy metalem. A był to czas, gdy takie granie zyskało globalną popularność, efektem czego teledyski kapel typu Helloween, Kiss czy WASP często leciały w MTV. Mniej więcej 12-letni Ohlin zapoznawał się z twórczością tych bandów w piśmie „Okay”, dzięki niemu pochłaniając bez reszty każdy news na ich temat oraz obwieszając pokój plakatami z podobiznami swoich idoli. Zresztą natenczas podobnie czyniło tysiące jemu podobnych „smarkatych” fanów metalu w Szwecji. Ohlinowi jednakże szybko znudziło się melodyjne pogrywanie tych bandów, a punktem zwrotnym tego „przeistoczenia” było przesłuchanie pierwszego albumu Venom. Wtedy wszystko przestało być takie jak kiedyś, a on jak odbiorca muzy przeszedł turbo ekspresową ewolucję — od pozerskiego fana hard rocka / heavy metalu do bycia świadomym thrashersem, a później prekursorskim blackmetalowcem. W międzyczasie Pelle oglądał dużo filmów kung-fu i zaczął ćwiczyć aikido (po namowie ojca), a także na dobre zafascynowały go komiksy — zwłaszcza te grozy autorstwa Hansa Arnolda z lat 60. i 70. XX wieku (np. kultowy Veckans Chock). Co ciekawe, sam rysował niektóre z nich, a najczęściej potwory i bombowce.  




Po ukończeniu 14 roku życia Per Ohlin postanowił zapuścić długie włosy, a fascynacja makabryczną rzeczywistością stawała się u niego coraz głębsza. Niedziwne więc, że wspomniany wcześniej Anders odkrył pewnego dnia w kurce dżinsowej starszego brata martwą żabę zamiast poszukiwanych cukierków. Niedługo potem 15-letni Ohlin obwieścił rodzicom, że założył zespół, no i ta informacja nie spotkała się z ich aprobatą. Uważali bowiem, iż muzyka metalowa ma szkodliwy wpływ na jego młodsze rodzeństwo, ale przede wszystkim martwili się, że „metalowanie” pochłania całą energię nadwrażliwego nastolatka. Oliwy do ognia dolało również to, że Ohlin mimo tego, iż przestał być „kozłem ofiarnym” w swojej klasie, to ciągle miał fatalne oceny. Zresztą po uzyskaniu obowiązkowej edukacji nadal był zupełnie niezainteresowany dalszą edukacją. Co ciekawe, Ohlin dorabiał naówczas w drukarni; a wszystkie swoje zarobki wydawał na mikrofony, znaczki, winyle, kasety magnetofonowe i używkę snus sporządzaną na bazie tytoniu. Summa summarum już w bardzo młodym wieku pewnym było, że nigdy nie będzie normalnym zjadaczem chleba.




Morbid

Dead rozpoczął swoją przygodę z muzyką w zespole Scapegoat. Ale z powodu braku perkusisty nie nagrał z nim żadnej demówki, a to bardzo źle działało na jego psychikę. Tym bardziej że był siłą napędową tego amatorskiego bandu i nawet ktoś zasugerował, aby „przechrzcić się” z Scapegoat na Ohlin Metal. Zresztą Pelle rozpylił sprayem logo z ową nazwą w różnych miejscach, w tym na boisku podstawówki w Västerhaninge — w której został prawie pobity na śmierć. Natomiast w 1986 roku na gruzach Scapegoat udało mu się stworzyć (razem z trzema innymi muzykami) jedną z najważniejszych hord skandynawskich w latach 80-tych. Tak to powstał kultowy już Morbid, który od samego początku wykonywał Death/Thrash/Black Metal. 

Per Ohlin z Morbidem nagrał demo „December Moon”, które dzisiaj jest obiektem uwielbienia dla ekstremalnych fanów takiego grania. Zawiera ono cztery utwory, a ujrzało światło dzienne w grudniu 1987 roku. Wtedy też pierwszy raz dało się usłyszeć wokale Deada, których naprawdę i teraz świetnie się słucha. Ale mimo tego, że owo demo została bardzo dobrze przyjęta w metalowym podziemiu, niedługo zagrzał miejsca w Morbid. Dead 38 lat temu zdecydował się bowiem odejść z tego zespołu, gdyż jego ideologia nie pasowała do komercyjnych zapędów reszty muzyków. Cóż, Black Metal na pewno nie stracił na tej decyzji

Zresztą Dead podczas bytności w Morbid (ex Scapegoat) już w pełni odkrył satanizm, na którego punkcie zaczął mieć coraz większą obsesję. Naówczas poważnie zajął się też okultyzmem i na potrzebę pogłębienia swojej wiedzy studiował różne „zakazane” księgi i to nie tylko napisane w języku angielskim, ale i też w sumeryjskim czy hebrajskim. Deada już na dobre ogarnął mrok, a czarna magia bezgranicznie przeniknęła jego umysł. Co ciekawe w rodzinie Ohlina była czarownica, jednakże jego babka zajmowała się tylko białą magią, a to — jak sam później powiadał — tylko wzmogło jegoż nienawiść do chrześcijaństwa i wszelkiej wiary, która ma coś wspólnego z Bogiem. Niewątpliwie udział w teledysku doom metalowego zespołu Candlemass utwierdził go w tym postanowieniu.


Mayhem

Wtedy osobowość Pera Ohlina na dobre przeniknął artystyczny pseudonim. Natomiast Mayhem okazał się jedynym zespołem metalowym, w którym obłąkańczy wokal Deada w odpowiedni sposób mógł wybrzmieć. Tak się zresztą złożyło, że akurat w tym czasie band ten poszukiwał frontmana po odejściu skonfliktowanego Maniaca (zwłaszcza z Euronymousem). Tu zaczyna się krótka, acz niezwykle intensywna historia. Od chwili, gdy Dead dowiedział się, że w Mayhem poszukują wokalisty i wysłał przesyłkę na skrzynkę pocztową Euronymousa. Otworzył ją akurat Necrobutcher, a zawierała list, demówkę Morbid i ukrzyżowaną mysz, która już się rozkładała i bardzo śmierdziała. Jak wiadomo, z całego tego „zestawu” największe wrażenie na chłopakach z Mayhem zrobiła taśma z niesamowitym wokalem i z miejsca postanowili, że muszą mieć Deada w swoim zespole. Jednakże tak się złożyło, że Necrobutcher jechał wtedy pickupem i wrzucił list na pakę, no i ten podczas odsłuchu kasety magnetofonowej wyleciał z samochodu. Ale dzięki kontaktowi z Metalionem z magazynu „Slayer Magazine” udało się zdobyć namiary do Deada, dzięki czemu na początku 1988 roku został wokalistą Mayhem. Zaraz potem przeniósł się zaś do Norwegii, choć nie znał ani słowa w ichniejszym języku.

Dołączenie Deada i Hellhamera do Mayhem wyniosło ten już ekstremalny band na jeszcze wyższy poziom. Wszystko więc zaczęło się układać w jedną całość, a Black Metal pod koniec lat 80. XX wieku zyskał jedną z najbardziej przerażających hord. Goście z Mayhem zamieszkali w starej chałupie na obrzeżach Oslo, gdzie zaczęli pracę nad pierwszą wspólną płytą. Zaraz potem Euronymous, Necrobutcher i Hellhammer uzmysłowili sobie, że Dead jest za bardzo „odjechany” nawet dla takich „negatywów”, jak oni:

„Dziwny to nie jest właściwe słowo” - wyjaśniał Euronymous w wywiad dla zina Morbid (red. zbieżność nazw z byłym zespołem Ohlina). „Naprawdę uważam, że Dead jest psychicznie chory (wie, że to piszę!). Jak inaczej określić człowieka, który nie je, żeby dostać głodowego urazu? Albo takiego, który nosi na koszulce nekrologi? Zawsze chciałem mieć kogoś takiego w zespole”.

W tej książce można znaleźć najlepiej przetłumaczone cytaty muzyków Mayhem. Pozycja z mojego księgozbioru

Jeszcze więcej o coraz gorszym stanie psychiki Deada w Mayhem powiedział Necrobutcher na potrzeby książki „Black Metal: Ewolucja kultu” Dayala Pattersona:

„Zbierał martwe zwierzęta, które znajdował przy drodze — ptaki albo wiewiórki potrącone przez samochody — i zanosił je do domu. Fascynował go proces rozkładu ciała, zapach... wszystko, co miało związek ze śmiercią, tym się właśnie interesował. Pod łóżkiem trzymał piknikowy kosz i kiedy coś się działo — typu nagrywanie czy koncert, zabierał ze sobą te zwierzęta, wkładał je do toreb i wdychał ich zapach między utworami, żeby w ten sposób poczuć śmierć. Tak wchodził w postać 'Deada' Zakopywał też swoje ubrania w ziemi kilka dni przed koncertem, żeby nabrały woń rozkładu. Uważałem to za trochę dziwne, ale że unosiło się nad tym jego cenne poczucie humoru, nie wiedziałem w tym nic złego. Wszyscy trochę się z tego nabijaliśmy, ale no wiesz, w sumie nie mieliśmy nic przeciwko”.

Dead poza tym bardzo mało mówił i zakopywał swoje ubrania kilka dni przed koncertem, aby zgniły i malował się na czarno-biało, żeby wyglądać jak prawdziwy zmarły, który właśnie wyszedł z grobu. Co ciekawe, stał się tym samym prekursorem corpsepaint'u wśród blackmetalowców, a jak to było, najlepiej przestawił cytowany wcześniej Necrobutcher:

„Co do samej nazwy, Dead wymyślił ją jeszcze w czasach Morbid. Określenie corpsepaint nie było nigdy wcześniej wykorzystane, przez zespoły, które zwykły się malować, jak Celtic Frost, King Diamond, Alice Cooper, Kiss czy jakakolwiek inna grupa posługująca się makijażem. Oni nie malowali się, żeby przypominać martwych, tylko żeby wyglądać demonicznie albo atrakcyjnie. Patrząc na dzisiejszy corpsepaint, nie widzę w tym żadnego trupa (ang. corpse)... tylko to, żeby wyglądać diabelsko lub fajniej... [W przypadku Deada] nie były to jakieś tam ciemne kolory, a zieleń rozkładu, jak gil spływający z nosa...”

Dead tym samym był natchnionym wokalistą i miał niepodrabialny trupi image. Dlatego też występy na żywo Mayhem z nim w roli głównej robiły niesamowite wrażenie na publice. Do tego stopnia, że część fanów po prostu znikała podczas trwania któregoś z nielicznych koncertów. Cóż, nawet sam Dead w wywiadzie dla zina Slayer w 1989 roku odniósł do jednego z takich przypadków: „Zanim zaczęliśmy grać, na miejscu było może z trzysta osób, ale już po drugim utworze, 'Necro Lust' zaczęliśmy rzucać tymi świńskimi łbami. Zostało tylko pięćdziesięciu, i bardzo dobrze”. Po prostu na tych „uciekinierach” zrobiła zbyt duże wrażenie sama otoczka występów ówczesnego Mayhem. Choćby to, iż głowy świń nabite na kolce znajdowały się z przodu sceny, a sam Dead, aby dodać dramatyzmu atmosferze, używał rozbitej butelki lub noża i zaczynał się ciąć, krwawiąc niejednokrotnie na publiczność. Cenę za ten performance płacił sporą, ponieważ nie raz został przyjęty do szpitala z powodu bardzo głębokich zranień. 

Na początku lat 90-tych Mayhem wyruszył natomiast w trasę koncertową, która obejmowała takie kraje jak Niemcy czy Turcja, a legenda Deada rosła. Nagranie jednego z najbardziej niesławnych albumów koncertowych odbyło się w sali koncertowej w Lipsku, w ówczesnych Niemczech Wschodnich. 

„Live in Leipzig” jest zresztą jednym z najpopularniejszych nagrań zespołu Mayhem, w skład którego wchodzą Dead, Euronymous, Necrobutcher i Hellhammer. Warto przy okazji dodać, że wydane zostały również inne albumy live z występów tej „czwórki”, a chodzi tutaj o takie pozycje jak: „Live - Only Death Is Real”, „The Dawn of the Black Hearts”, „Live in Zeitz”, „Live in Sarpsborg” oraz „Live in Jessheim”. Szybko koncerty Mayhem z Deadem w roli głównej zafascynowały tych mroczniejszych fanów black metalu swoją okultystyczną aurą i suicydalnym wizerunkiem. Wśród nich byli przyszli członkowie takich ponadczasowych hord jak Darkthrone, Immortal, Satyricon, Emperor czy Hades Almighty

Z nastaniem 1991 roku relacja Deada z gitarzystą Euronymousem uległa znacznemu pogorszeniu. Po prostu działali sobie coraz bardziej na nerwy, a tę wzajemną awersję na pewno potęgowało to, że byli współlokatorami upiornego lokum na wiosce Kråkstad. Z każdym miesiącem było gorzej i dochodziło do niebezpiecznych incydentów, choćby takich, kiedy Dead dźgnął scyzorykiem Euronymousa, albo gdy musiał spać w lesie. Jego adwersarz bowiem regularnie włączał „na full” muzykę syntezatorową, której on nie cierpiał. Zresztą Euronymous podczas jednych z takich leśnych „nocowań” Deada wyszedł na zewnątrz z bronią i strzelał do drzew. Aby uczynić zdesperowanego frontmana „żywą tarczą”, namierzając przy tym, jak dziką zwierzynę. Kiedy już to zrobił, doszło do ich wzajemnej kłótni i przystawienia lufy strzelby do czoła Deada, ale Euronymous mimo nakłaniań nie odważył się go zastrzelić. Choć myśli samobójcze ówczesnego wokalisty Mayhem były mu na rękę. Choćby w wykorzystywaniu złego stanu psychicznego Deada do promocji swojego zespołu. Albowiem zło najlepiej się sprzedaje, zwłaszcza w muzyce blackmetalowej. W tym czasie Dead na maksa zamknął się w sobie i zaczął pisać teksty do piosenek Mayhem, które miały znaleźć się na ich nadchodzącym debiutanckim albumie „De Mysteriis Dom Sathanas”. Czynił to często, gdy reszta zespołu urządzała imprezy w zamieszkiwanej chacie, która zaczęła budzić coraz większe przerażenie wśród ludzi niedaleko tam mieszkających. Zresztą łatwo zauważyć po tekstach takich songów jak „Freezing Moon”, „Funeral Fog” i „Pagan Fears”, że obsesja Deada na punkcie śmierci była coraz większa. Ale mało kogo to wtedy tak naprawdę interesowało.

Zdjęcie z koncertu w Izmirze (Turcja)

Per Ohlin z Marcinem, który przyjechał z Polski. Euronymousowi nie spodobało się, że nie chciał odejść, więc wlał mu kwas do butów.

Samounicestwienie

8 kwietnia 1991 roku Per Ohlin zdecydował się na zakończenie swojego życia, wykorzystując czas, gdy zostawiono go samego w ruderze w Kråkstad. Samobójstwo popełnił w wyjątkowo makabryczny sposób, albowiem najpierw podciął nożem swoje nadgarstki i szyję, a na końcu ostatkami sił strzelił sobie strzelbą w czoło. O ironio dokonując ostatecznego żywota za pomocą naboi, które wysłał mu przyszły zabójca Euronymousa. Dead — jak na dżentelmena przystało — pozostawił po sobie list pożegnalny, który rozpoczynał się takimi oto słowami: „Przepraszam za krew, ale skaleczyłem sobie nadgarstki i szyję. Miałem umrzeć w lesie, więc minie kilka dni, zanim mnie znajdą. Należę do lasu i zawsze tak było”. Poza tym zostały tam po nim różne zapiski i pewna kwota pieniędzy — o czym przy okazji napomknął w owym liście. 

Lider Mayhem jako pierwszy trafił na martwego już Per Ohlina i zachował się w najmniej spodziewany sposób. Na 146 stronie książki „Black Metal: Ewolucja kultu” Dayala Pattersona, która jest najbardziej konkretnym źródłem wiedzy na ten temat, w taki sposób to zostało przedstawione

„Euronymous znalazł ciało po powrocie do domu, do którego, zastawszy zamknięte drzwi wejściowe, wdrapał się przez okno pokoju Deada, gdzie zobaczył leżące na łóżku zwłoki wokalisty, z którego otwartej czaszki wypływał mózg... Euronymous, zamiast od razu powiadomić policję — co stało się częścią blackmetalowego folkloru — ruszył z powrotem do miasta, żeby kupić jednorazowy aparat fotograficzny, a po powrocie na miejsce samobójstwa sfotografował ciało, a nawet przestawił nóż na strzelbę — co w normalnym przebiegu tych wydarzeń byłoby oczywiście niemożliwe — dla lepszego efektu. Jak można było przewidzieć, kiedy w końcu wezwano policję, pozostali członkowie zespołu stali się pierwszymi podejrzanymi. Ostatecznie zdołali przekonać władze, że śmierć była wynikiem samobójstwa, aczkolwiek przez pewien czas panowało w świecie metalu powszechne przekonanie, iż Euronymous miał w tym swój udział”.

Do powodów przedwczesnej śmierci wokalisty Mayhem bardzo trafnie odniósł się niejaki Gromak w wątku „Black Metal w Norwegii — Akt 1 — Dead” na forum serwisu Tawerna Gothic:

Dead nie rozumiał siebie jako istoty ludzkiej. Widział siebie, jako element natury innego świata. Był zafascynowany śmiercią, umieraniem, ciemnością i alternatywnymi wymiarami. Mówił, że często miał wizje, gdzie jego krew zamarzała, i on sam nie żył. Z tego samego przybrał imię „Dead”, które znaczy „Umarły”. Wiedział, że niedługo sam zginie. Czy pseudonimy odbijają duszę posiadacza? Czy może posiadacze wybierają je, aby wypełnić nakazane im przeznaczenie?

Swoją drogą, coś w tym jest, że pseudonim artystyczny może zabijać, zważywszy choćby na przypadki takich artystów metalowych jak lider zespołu Death — Chuck Schuldiner czy charyzmatyczny Jon Nödtveidt z blackmetalowego Dissection (sekcja zwłok). Amerykanin w końcu zmarł na raka mózgu w wieku 34 lat, a 31-letni naówczas Szwed z kryminalną przeszłością dokonał rytualnego samobójstwa.


Postscriptum 

Od śmierci Pera Ohlina minęło już prawie trzy i pół dekady, ale pamięć o nim jest wciąż żywa. Albowiem w czasie swojego zaledwie 22-letniego życia w niesamowity sposób przeistoczył się ze słabeusza w scenicznego „demona” i perspektywy czasu wiadomym jest, że miał olbrzymie zasługi dla rozwoju Black Metalu. Dead jako pierwszy zaczął bowiem zakrywać swoją twarz trupim makijażem i żaden inny wokalista nie tworzył już tak przerażającego show na scenie, jak on to czynił. A byli tacy, którzy próbowali, acz w zdecydowanej większości w samą porę przystopowali dla własnego dobra. Ponadto obłąkańcza postawa Deada miała oczywiście przemożny wpływ na to, co się działało w Norwegii po 1991 roku. Chodzi tu choćby o seryjne palenie kościołów, zabójstwa dokonane przez muzyków blackmetalowych i coraz to mroczniejsze albumy dokonywane przez jego fanów będących częścią tzw. Wewnętrznego Kręgu.

Wszakże to Dead swoją obłąkańczą postawą pokazał, że black metal to nie zabawa. Co automatycznie doprowadziło do tego, że tak do około 1996 roku ten gatunek metalu faktycznie wzbudzał strach, a niejeden znany muzyk blackmetalowy odsiadywał długoletni wyrok w więzieniu. Dead niewątpliwie był chory psychicznie i z czasem zaczął cierpieć na zespół Cottarda, który charakteryzuje się przekonaniem o własnej martwocie lub braku istnienia. Jednakże nie był tylko melancholikiem zatopionym w pragnieniu swojej śmierci. Dead był bowiem przedstawiany przez osoby, które go znały również jako refleksyjny i delikatny, z prawdziwą energią do muzyki. Miał przy tym bliski związek z naturą, a zainteresowanie śmiercią, wykraczało poza jego stan psychiczny. Natomiast robienie zdjęć zmarłego Pera Ohlina przez Euronymousa, a później zbezczeszczenie jegoż zwłok było niewątpliwie zwykłą pozerką i gównażerią — a uczynił to głównie dlatego, aby jeszcze bardziej zwiększyć kultowość swojego zespołu. Zresztą nastały niedługo później straszliwy kres życia ówczesnego lidera Mayhem wydatnie pokazał, że „karma wraca”.

Zdjęcie Deada, na którym w tle widnieje plakat z równie przedwcześnie zmarłym Cliffem Burtonem z Metalliki.

Martwy za życia, żywy po śmierci

Życie Deada można podsumować natomiast takim określeniem, iż był martwy za życia i jest żywy po śmierci. Kiedy żył bowiem był odbierany trochę jako taki „necro stwór”, a im dłużej go nie ma pośród nas, to tym bardziej jest „żywy” medialnie. Dlatego też powstaje na temat Deada coraz więcej wartościowych książek, filmów, podcastów, artykułów oraz vlogów. Owszem fani metalu w pewnym stopniu się nimi interesują, ale niestety dużą większą popularnością wśród nich cieszą się jednoznaczne memy z podobizną zmarłego wokalisty Mayhem. W ostatecznym rozrachunku to zaś powoduje, że Deada obecnie postrzega się trochę jak takiego „Jokera Black Metalu”. Cóż, takie są uroki bycia jednym z najbardziej przerażających artystów w historii muzyki. 

Kończąc, aż się prosi zapytać, jak Wy oceniacie postać Pera Ohlina i jego wpływ na rozwój Black Metalu? Swoją drogą, dla dzisiejszych nastolatków to postać wręcz mitologiczna. 

Komentarze

  1. Świetny wpis, chcemy więcej. Najlepiej o black metalu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki... W tym roku pewnie wydam tego typu wpis. PS Zapraszam też do innych moich blackmetalowych biografii i artykułów.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Algimantas Dailidė — nazistowski zbrodniarz, któremu nie pozwalają umrzeć w Polsce

Gerhard Sommer — ostatni żyjący oficer SS

Sandra „Melse” Bettinger — legenda niemieckiego podziemia blackmetalowego. Miłość, zagubienie, śmierć